Gdyby zaoszczędzone pieniądze poszły na utrzymanie dwuosobowego biura analiz rady miasta, to może dałoby się efektywniej pracować za mniejsze pieniądze.

Co takie biuro analiz by miało analizować?

Tematy zlecane przez radę. Np. czy dany wydatek jest zasadny, czy wyciskamy max. tego, co można wycisnąć. Analizy dotyczące dochodów. Raporty jako podstawa do prac nad projektem budżetu (żeby nie było to tylko klepnięcie tego, co dostają 15 listopada).

Mogę sie z tobą założyć ze większość radnych nawet naszego budżetu nie czytała. Zreszta i tak większość z nich nie ma pojęcia o tym wszystkim. Myśle ze zatrudnianie osób które przekladalyby teksty projektów uchwał na język potoczny, zrozumiały przez wszystkich nie jest potrzebny. Rownież dodatkowa kontrola pod katem zgodności z prawem nie jest potrzebna - są w UM prawnicy. Wolałbym te pieniądze przeznaczyć na badania opinii mieszkańców na rożne ważne dla nas tematy. I jeszcze żeby ktoś brał je pod uwagę.

Te badania opinii też musi ktoś opracować, może lepiej, żeby to był niezależny od urzędu pracownik biura rady. Ale masz rację, to wszystko pod warunkiem, że rada chce być aktywna i potrzebuje narzędzi prowadzenia własnej polityki (takie biuro analiz sejmowych), bo inaczej szkoda pieniędzy.
Zawsze wolę szukać sposobów na wzrost efektywności niż obcięcie wynagrodzenia. Twoja propozycja cięcia diet to niejako przyznanie, że rada lepiej pracować nie będzie. Tak bym przynajmniej odebrał propozycję obcięcia mi wynagrodzenia.

A to od kiedy Biuro RM jest od UM niezależne?

Spojrzałem w BIP oświadczenia majątkowe - radni ostatniej kadencji wykazują w nich dochody z diet w wysokości 9-12 tysięcy rocznie - co daje jakieś 750-1000 zł miesięcznie. Wyjątkiem jest były (na szczęście) przewodniczący który wykazuje prawie 20 tysięcy czyli jakieś 1600 z groszami miesięcznie.

Sam się zdziwiłem, że tak mało. Oczywiście zajrzałem do 3-4 oświadczeń i zakładam, że są zgodne z prawdą.

Wg uchwały nr XXXVIII/176/2008
"Podstawę do ustalenia wysokości diety, o której mowa w ust. 1, stanowi półtorakrotność kwoty bazowej określonej w ustawie budżetowej dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe na podstawie przepisów ustawy z dnia 23 grudnia 1999 r. o kształtowaniu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej oraz o zmianie niektórych ustaw (Dz. U. Nr 110, poz. 1255 z późn. zm). "
Kwota bazowa na rok 2011 to 1766,46 zł. Oczywiście brutto. Ponieważ nasza gmina jest w przedziale 15 000 - 100 000 radni mogą otrzymywać tylko 75% normalnej diety. A więc:
1766,46 * 1,5 = 2649,69 * 75% = 1987,26 brutto a więc netto to jest ok 1450-1500zł.

Źle liczysz, bo radny nie płaci podatku od diety (nie przy takich kwotach, o jakich piszesz).

Czyli więcej na rękę wychodzi...

Moim zdaniem, za pełnienie funkcji Radnego, nie powinno być żadnych pieniędzy, żadnych diet. Co prawda to trochę utopijna myśl, bo przepisy w tym zakresie raczej się nie zmienią. Myślę, że wtedy listy wyborcze byłyby o połowę krótsze.

Chciałbyś wykonywać pracę dla innych i nic z tego nie mieć?

Myśle ze gdyby znalazł sie ktoś taki to byłby idealnym radnym. Niestety mam wrażenie ze w samorządzie jak i w parlamencie - coraz mniej osób jest tam dla idei, by służyć społeczeństwu i zmieniać rzeczywistość na lepsze. Liczy sie kasa i przywileje.
Są tacy radni. Przewodniczący RM w Dębicy cała swoją dietę przeznacza na stypendia dla utalentowanych dzieciaków. W Glogowie dwóch radnych chce przeznaczać diety na usługi diabetologa na którego nie stać miejscowej przychodni. W Opolu kilku radnych chce przekazywać swoje wynagrodzenie za udział w komisjach na biedne dzieci z ubigich przedmieść.

Dajcie spokój. W pobieraniu wynagrodzenia za pracę na rzecz społeczności nie ma niczego złego. PMK, jeden jest radnym, drugi w tym czasie pracuje albo spędza czas z rodziną. Byłoby niemoralne, gdyby ten pierwszy nie otrzymał za swoją pracę na rzecz tego drugiego jakiegoś wynagrodzenia. A co z tym wynagrodzeniem zrobi, to jest sprawa.

Wolałbym, żeby radny lub poseł pracował dla wysokiej diety, a nie dla innych, niejawnych korzyści. Zobaczcie, jak mało ludzi spoza administracji samorządowej się garnie do rad, i jaka jest nadreprezentacja pracowników samorządowych, którzy budują swoja pozycję i prestiż w środowisku środkami politycznymi, a nie osiągnięciami zawodowymi. Z radnym (nawet powiatowym) burmistrz będzie się musiał bardziej liczyć niż ze zwykłym pracownikiem. Lekarz będzie bronił interesów personelu swojego szpitala a nie wskaźników zdrowotnych.

A dobrzy prawnicy, finansiści, specjaliści z różnych dziedzin polityki społecznej, inżynierowie, czemu ich tak mało? Bez dobrych diet nie zrezygnują z pracy albo nie odstawią rodziny i nie przyjdą radzić nad dziurami w moście.

W myśl starego przysłowia, że ryba psuje się od głowy. Zjawisko diet wystąpiło w pierwszej połowie lat 90-tych. W tych latach w powstające spółkach z udziałem Skarbu Państwa posiadały w składzie RN swoich przedstawicieli ze strony rządowej. Ci przedstawiciele musieli posiadać stosowne wykształcenie do zasiadania w takich RN. Była lista takich osób w MIn. Przekształceń Własnościowych. Taka jedna osoba mogła zasiadać w kilku Radach Nadzorczych. Więc tak też się działo, choć nie zawsze. Za taką pracę w kilku RN stworzono przepisy na pobieranie diet jako wynagrodzenie. Ten system lotem błyskawicy rozszalał się po całej Polsce, aż do takiego stanu jak obecnie, bo każdy lubi forsę. Diety są, tylko gdzie jest stosowne wykształcenie do tych funkcji?